niedziela, 4 lutego 2024

Dziejowy przegryw.

...abo elegia na cześć Z.-eta'' - tak dziwacznie z pozoru postanowiłem zatytułować niniejszy tekst, a czemuż dowiedzie zaraz mój wywód. Niedawno dotarła do mnie smutna wieść o śmierci znajomego kieleckiego pisarza - spóźniona i okrężną drogą, gdyż dla zachowania higieny umysłowej niemal całkiem odciąłem się od lokalnych mediów. Nazwę go właśnie Z., nie wymieniając z imienia ni nazwiska, aby uszanować uczucia jego najbliższej rodziny, która ledwie parę miesięcy temu pochowała męża i ojca, jak i by nie powstało fałszywe wrażenie, że kierowany prywatą rzekomo załatwiam osobiste porachunki z człowiekiem, jaki przecież nie może już stawać w swej obronie. Dlatego zmilczę nad powodami zerwania z nim znajomości na dobre kilka lat przed jego śmiercią, tym bardziej skoro nic strasznego za tym się nie kryje, ani żywię doń z tego tytułu urazę. Zwyczajnie jeśli ktoś nie jest w stanie powściągnąć swych słabości, od jakich nikt nie jest wolny włącznie z niżej podpisanym, zaś cierpliwie ponawiane tłumaczenia nie skutkują, należy w stosunku doń odwołać się do nieco bardziej stanowczych metod postępowania, tyle. Natomiast po lekturze bodaj ostatniego, przedśmiertnego tomiku poetyckiego Z., którego tytuł nieco złośliwie przechrzczę na ''Butelka wieczności'' [ rzekłbym nawet ''smoczek'', ale to już byłoby okrutne z mej strony ], widzę dopiero teraz, że różnica między nami była znacznie głębsza, niż przeczuwałem to jeszcze za jego życia. Otóż w jednym z pomieszczonych tam wierszy obwinia on człowieczą historię o ''nieludzkie'' bestialstwo, stąd czuł odrazę do owego przedmiotu szkolnego jeszcze w dzieciństwie [ ja wręcz przeciwnie, był zawsze mym ulubionym ]. Poeta skarży się więc żałośnie, czemuż z tego powodu ''nikt nie protestuje, krzyczy z przerażenia i obrzydzenia'' - przykro mi, ale z takowym apelem mogła wystąpić jedynie infantylna osoba, cóż bowiem podobny wrzask by dał? Hippisi gromko występowali przeciwko wojnie w Wietnamie i niczego dobrego tym nie wskórali, za to czyniąc się pożytecznymi idiotami zarówno komuchów, jak i amerykańskich globalistów. Gdyby zaś zsumować ofiary kontrkulturowej ''rewolucji psychodelicznej'' zmarłe z przedawkowania, zapewne ich liczba co najmniej zrównałaby się z żołnierzami poległymi na froncie wietnamskiej wojny, o ile wręcz przewyższyłaby jeszcze skalę tejże hekatomby. Krzyk i protesty nie robią żadnego wrażenia na socjopacie z karabinem w ręku, prędzej sprawiają mu wyraźną satysfakcję, pozwalając napawać się władzą nad wydanym na jego pastwę bezbronnym człowiekiem. Dlatego jedynym sensownym postępowaniem zeń jest zabicie go, lub w razie braku takowej możliwości wspieranie tych, którzy w naszym imieniu to sprawią, nie zaś żałosne skarżenie się właściwie nie wiadomo do kogo, jak uczynił to w rzeczonym wierszu Z. Pojmuję wprawdzie jego odrazę do życia, jako beznadziejnej w istocie ''walki o stołki pieniądze i wczasy/ nad morzem samochody i dziewczyny/ na jedną noc''. Wszakże remedium na to nie jest chowanie się w ''dziecinnym pokoiku z papierowymi żołnierzykami'' i wieczne przeżuwanie osobistych strat i porażek, któremu Z. obsesyjnie wręcz się oddawał. Czego bowiem zdaje się nie chciał przyjąć do wiadomości to, iż NIE DA SIĘ ABDYKOWAĆ Z HISTORII człowieczeństwa, jaką by ona okrutną i krwawą nie jawiła się dla nas. Możemy wprawdzie udawać przed sobą, że żyjemy na jakowymś ''bezpaństwowym stepie'', ale od otaczających realiów nijak to nie wyzwala. Należy więc skonfrontować się z nimi i dobrze, iż Z. wreszcie taką próbę podjął godząc na koniec życia z własnym kalectwem i słabością, przed którymi uciekał dotąd w nałogi i oszustwo życiowych póz, jakie w tym celu przybierał. Żałować jedynie wypada, że trzeba było dopiero widma śmierci i cierpień, jakie ze sobą ono dlań niosło, aby zdobył się na ów czyn, niemniej choć tyle wystarczy na planie jednostkowym. Wszakże do pełni konieczne jest wyjście poza osobistą perspektywę i osadzenie jej w przerastającym nas wymiarze, doczesnym czy też wiecznym acz z ostrą świadomością, że gnoza nie jest dana nam śmiertelnym. Niestety tego już u Z. akurat zabrakło, stąd ty co czytasz owe słowa nie bądź jak on, inaczej skończysz jako dziejowy przegryw...

...w tym stwierdzeniu nie ma za grosz pogardy wobec zmarłego, a jeno przestroga przed zajmowaną przezeń za życia postawą. Niestety dość rozpowszechnioną w Polsce, rzekomą ''abdykacją'' z historii i scedowaniem odpowiedzialności za nią na jakowychś ''starszych i mądrzejszych'' poza granicami kraju. Bynajmniej nie sugeruję obleśnie, iż Z. był tchórzem - wręcz przeciwnie: trzeba było sporej dozy cywilnej odwagi, by znieść konfrontację z gorzką prawdą o sobie, na jaką każdy człowiek jest skazany, ale niewielu może ją unieść. Poczucie życiowej klęski jest wbrew pozorom zdrowym objawem u byle rozumnej jednostki, mającej pełną świadomość do czego wiedzie nieuchronnie ludzki żywot. Szkoda tylko, że u Z. brakło sił a może i refleksji, by wznieść się ponad to w szerszą perspektywę historii, czy nawet czegoś już poza nią, ale danym jako obiekt wiary nie zaś jakoby ''boskiej wiedzy''. Inaczej nie załamywałby rąk żałośnie, niczym Chrystus boleściwy, nad faktycznym skądinąd bestialstwem [nie]ludzkich dziejów człowieczeństwa. Obym jednak oceniał go tu zbyt surowo, niechaj więc ziemia lekką mu będzie i jak ów ''dzidziuś'' z jego wierszy spał odtąd wiecznym snem między aniołkami. Bynajmniej nie szydzę, nie w obliczu czyjejś śmierci, bo nie można sobie z nią pogrywać. Bez względu na wszystko Z. pozostanie dla mnie pisarzem, który pozostawił daleki od komuszych resentymentów opis lokalnych realiów PRL, gdy Kielce jawiły się gierkowską Nową Hutą z wszystkimi tego odrażającymi wprost konsekwencjami. Ku memu żalowi nie mogę rekomendować konkretnych tytułów z podanych na wstępie przyczyn, wszakże jeśli czyta to kielczanin, lub sam dowie się jaki to z twórców zmarł tutaj w ostatnich miesiącach, domyśli się o kim mowa. Bez wątpienia też Z. stokroć bardziej zasługuje na upamiętnienie, nazywając jego imieniem miejscową placówkę kultury, niż takie literackie zero co wiecznie zapijaczony Pilch. Nawiasem uczynienie tegoż bydlaka patronem lokalnej biblioteki, świadczy jedynie o straszliwym wprost zakompleksieniu kieleckich pożal się ''elyt'', które gdyby posiadały choć rozum powinny wstydzić się raczej, że ów lansujący się na swym alkoholizmie grafoman obrał nasze miasto na miejsce własnego zgonu. Bowiem znaczy to, iż najwidoczniej zdatne jest ono pełnić już tylko rolę zsypu na kości takowych śmieci, co pan Jerzy... Czego żadną miarą nie można rzec o zmarłym Z., mimo wszystkich jego wad i słabości, dlatego racz mu dać wieczne dlań odpoczywanie, niech spoczywa w pokoju.

...

ps.

Poniewczasie zajrzałem na pejs-zbukowy profil kieleckiego ''lyterata'' Grzegorza Kozery, czy aby choć kilka zdań poświęcił upamiętnieniu znanego mu kolegi po piórze - ani słowem nie wspomniał o jego śmierci, KODziarz złamany...