Wbrew lewackiej histerii spowodowanej zawłaszczaniem USA przez autorytarian pokroju Thiela czy Muska, celem ich nie jawi się wcale faszystowska statolatria a wręcz jej zaprzeczenie - i w tym właśnie leży problem! Ostawmy na boku czy aby nie posługuje się nimi jedynie amerykański ''deep state'', by radykalnie zmienić formy swego władztwa, załóżmy póty co iż głoszony przez nich ''anarchaiczny kałpitalizm'' jest na serio. Przewodnikiem po nim stanie się dla nas Hans-Hermann Hoppe - niemiecko-jankeski filozof libertariański, bliski uczeń i poniekąd następca Rothbarda, jeden z czołowych dziś ''misesologów''. Do inspiracji nim przyznaje się Curtis Yarvin: ''techfeudalny'' bękart talmudystów amerykańskiej ''żydokomuny'', jakiego można z kolei zwać mentorem nie tylko wspomnianych już Thiela i Muska, ale bodaj nade wszystko obecnego wiceprezydenta USA Vence'a. Na wpływ Hoppego powoływał się również argentyński prezydent Milei, póty nie rozgorzał między nimi publiczny spór, gdy Niemiec skrytykował ostro latynoamerykańskiego przywódcę za odejście od pryncypiów anarchokapitalizmu, na co ten w odpowiedzi nazwał go ''liberidiotą'':). Kończąc ów krótki rys biograficzny wypada jeszcze nadmienić, że imć Hans-Hermann niby to dystansując się od ''putinowskiego gangu'' w istocie przychylił się do jego kłamliwej argumentacji, jakoby to sama Ukraina ''sprowokowała'' rosyjską agresję swymi staraniami o przystąpienie do NATO. Mimo iż wiodące kraje członkowskie Paktu z Niemcami i Francją na czele stawiały im stanowczy opór, a i nawet USA nie były temu zbyt chętne tak w dobie umizgów Busha juniora do Kremla, co tym bardziej podczas obamowo-bidenowskiego ''resetu'', czyniąc faktycznie aspiracje Kijowa martwymi. W istocie bowiem spod ''ultralibertariaństwa'' Hoppego co i Yarvina wyłazi raz po raz ''antyimperialistyczne'' lewactwo, jakim obaj są podszyci i w którym tkwią ich prawdziwe ideowe korzenie, czego znamieniem żywiona przez tych psychopatów nienawiść do państwa - osobliwie głównie, jeśli nie wyłącznie amerykańskiego. Na dowód prawem cytatu przytoczę obszerny fragment bodaj najbardziej znanej pracy niemieckiego teoretyka anarchokapitalizmu ''Demokracja - bóg który zawiódł'', konkretnie z rozdziału pod znamiennym tytułem ''O współpracy, plemieniu, mieście i państwie'', gdzie snuje on wizję pożądanych przezeń zmian w duchu swoistego ''neotrybalizmu'' o eugenicznym charakterze:
''[...] Jednostka rasy ludzkiej kompletnie niezdolna do zrozumienia faktu wyższej produktywności podziału pracy opartego na własności prywatnej nie jest, ściśle rzecz biorąc, człowiekiem [ persona ], lecz podpada pod tą samą kategorię moralną do której należą zwierzęta - zwierzęta gatunków niegroźnych [ zdatnych do udomowienia, zatrudnienia przy produkcji, konsumpcji czy też używania jako ''dobra wolnego'' ], albo dzikich i niebezpiecznych [ które się zwalcza jako szkodniki ]. Z kolei te jednostki, które są w stanie pojąć wyższość podziału pracy i własności prywatnej, lecz brakuje im moralnej siły by pójść za swoimi przekonaniami, stają się albo niegroźnymi dzikusami żyjącymi poza społeczeństwem, albo mniej lub bardziej niebezpiecznymi przestępcami. Są to osoby, które świadomie postępują źle i które należy nie tylko poskromić lub unieszkodliwić, ale i ukarać proporcjonalnie do ciężaru ich przestępstw by pomóc im zrozumieć naturę własnych występków i dać nauczkę na przyszłość. [...] Konflikty rasowe mogą przerodzić się z wrogości w chęć współpracy [ handlu ], jednak nie bezpośredniej, takiej jak między sąsiadami lub wspólnikami, lecz pośredniej na dystans i w oddzieleniu od siebie. [...] W wyniku tego procesu i w związku z gwałtownym wzrostem ilości dóbr i rozwojem pragnień, które można nabyć i zaspokoić tylko niebezpośrednio, rozwinie się handel a wraz z nim powstaną także centra handlowe. Kupcy i miasta spełniają funkcję pośredników w niebezpośrednich wymianach zawieranych pomiędzy odrębnymi gospodarstwami i społecznościami, stając się dzięki temu socjologicznym i geograficznym sercem związków międzyplemiennych i międzyrasowych. To właśnie wśród kupców i handlarzy stosunkowo najwięcej jest małżeństw mieszanych - zawieranych przez przedstawicieli odmiennych grup rasowych, etnicznych czy plemiennych - a ponieważ związki takie będą z reguły potępiane przez obydwie grupy z których wywodzą się małżonkowie, to na taki luksus stać będzie tylko najbogatszych. Jednak nawet członkowie najbogatszych rodzin kupieckich będą w takich wypadkach niezwykle ostrożni. Aby nie narazić własnej pozycji kupca należy zadbać o to, by takie mieszane małżeństwo było przez rodziny obu stron uznane za związek między ''równymi''. A zatem mieszane małżeństwa w rodzinach kupieckich przyczynią się raczej do ''wzbogacenia'' niż ''zubożenia'' genetycznego [ ''pauperyzacji'' ]. To właśnie w wielkich miastach, będących ośrodkami handlu międzynarodowego, będą najczęściej mieszkać małżeństwa mieszane ze swoim potomstwem; tam również, nawet nie wchodząc w związki małżeńskie, będą się ze sobą bezpośrednio stykać przedstawiciele rożnych nacji, plemion czy ras [ dzięki temu, że oni właśnie obcują ze sobą, ich współplemieńcy nie muszą wchodzić w mniej lub bardziej nieprzyjemne kontakty z cudzoziemcami ] i to właśnie tam w największym stopniu wykształci się system fizycznej i funkcjonalnej integracji oraz segregacji. Wielkie miasta będą też miejscem narodzin najbardziej wyrafinowanych form życia osobistego i zawodowego oraz etykiety i stylu, będących odbiciem złożonego systemu alokacji przestrzenno-funcjonalnej. To miasto jest miejscem narodzin cywilizacji i cywilizowanego życia. [...]''
- czyli kosmopolityczna ''selekcja międzyrasowa'' tylko dla bogatych, segregacja zaś staje się w ''anarchaicznym kałpitalizmie'' znamieniem biedy. Chuj, brnijmy dalej w pierdolenie Hoppego:
''[...] Aby utrzymać prawo i porządek w wielkim mieście z jego zawiłymi strukturami fizycznej i funkcjonalnej izolacji lub integracji, oprócz form ochrony prywatnej i samoobrony powstanie także mnóstwo rozmaitych sądów, agencji arbitrażowych i ciał wykonawczych. Miasto będzie, można by powiedzieć, zarządzane a nie rządzone. [...] Gdy nad danym terytorium, nad wsiami i miastami zaczyna sprawować władzę rząd centralny, tworzą się państwa i dokonuje podział na obywateli danego kraju oraz cudzoziemców. Nie ma to wpływu na sytuację jednorodnych na ogół etnicznie i rasowo wsi. Tymczasem w wielkich skupiskach handlowych, w których mieszają się ze sobą różne populacje, rozróżnienie prawne na obywateli danego kraju i cudzoziemców [ zamiast na etnicznie lub rasowo zróżnicowanych posiadaczy własności prywatnej ] będzie nieodmiennie prowadziło do jakichś form przymusowego wykluczenia i do rozluźnienia współpracy pomiędzy różnymi grupami etnicznymi. Ponadto istnienie centralnego aparatu państwowego zmniejszy fizyczny rozdział miast od wsi. W celu sprawowania swojej funkcji monopolisty sądowniczego rząd centralny musi mieć zagwarantowany dostęp do posesji każdego obywatela, będzie więc musiał przejąć kontrolę nad siecią wszystkich istniejących dróg, a nawet ją rozbudować. Poszczególne gospodarstwa zostaną więc siłą rzeczy zbliżone do siebie, być może bardziej niż by tego chciały, a fizyczna odległość miast od wsi zostanie wyraźnie zmniejszona. Nastąpi zatem wewnętrzna przymusowa integracja. Ta postępująca przymusowa integracja wynikająca ze zmonopolizowania dróg i ulic będzie oczywiście najbardziej widoczna w miastach. Zaznaczy się ona tym wyraźniej, jeśli - jak to się często zdarza - siedziba rządu znajduje się w mieście. Wybrany w powszechnych wyborach rząd nie może się powstrzymać od wykorzystania swojej pozycji monopolisty i prowadzenia redystrybucji na korzyść grupy etnicznej czy rasowej, którą reprezentują jego wyborcy. Grupa wyborców nieuchronnie powiększa się więc i wraz ze zmianami w rządzie coraz więcej ludzi z coraz to różnych plemion będzie ściągać ze wsi do miasta, by otrzymać tam rządową pracę i zasiłki. Wynikiem tego będzie nie tylko relatywne ''przeludnienie'' stolicy [ w miarę jak skurczą się inne miasta i wsie ]. Monopolizacja dróg ''publicznych'' - po których każdy może teraz chodzić dokąd mu się podoba - doprowadzi do wzrostu wszelkiego rodzaju napięć i animozji etnicznych, plemiennych i rasowych. Co więcej, o ile wcześniej małżeństwa mieszane pod względem etnicznym, rasowym lub plemiennym były raczej rzadkie i ograniczały się do wyższej warstwy kupieckiej, wraz z przybyciem do stolicy biurokratów i wszelkiego rodzaju próżniaków o zróżnicowanym pochodzeniu etnicznym lub rasowym, wzrośnie liczba małżeństw mieszanych a międzyrasowe i międzyetniczne kontakty seksualne przestaną być domeną bogatych i staną się powszechne wśród niższych - a nawet tych najniższych, żyjących na garnuszku państwa - warstw społecznych. Materiał genetyczny zostanie więc ''zubożony'' a niewzbogacony [ - tu cię libertariańska kurwo boli! Seks z Murzynką czy Azjatką tylko dla zamożnych, a ty bidoku zwal se kunia - przyp. mój ]. Zubożeniu temu będzie dodatkowo sprzyjało wprowadzenie rządowych zasiłków socjalnych. Wśród pobierających świadczenia socjalne wskaźnik urodzeń będzie wyższy niż w innych grupach społecznych, zwłaszcza w grupach o wyższym statusie. Konsekwencją tego ponadproporcjonalnego rozrostu najniższych klas społecznych i rosnącej liczby potomstwa pod względem etnicznym, rasowym i plemiennym - szczególnie w niższych warstwach społeczeństwa - będzie też stopniowa zmiana charakteru rządu demokratycznego. Kwestie rasowe przestaną być wyłącznym narzędziem politycznym, a sama polityka będzie się stawać coraz bardziej ''klasowa''. Demokratyczni przywódcy nie będą już mogli zabiegać o poparcie wyłącznie na gruncie etnicznym, rasowym czy plemiennym, ale odwołując się do uniwersalnych, czytelnych ponad poddziałami rasowymi czy etnicznymi odczuć zawiści i egalitaryzmu, będą się starali pozyskać całe skonfliktowane klasy społeczne [ np. pariasi i niewolnicy przeciwko panom, pracownicy kontra kapitaliści, biedni przeciwko bogatym itd. ]. [...]''
- tak więc idąc tropem niemieckiej eugenicznej spierdoliny jaką jest Hoppe ''pińcset'', tudzież jak teraz ''łusiemset'' służy zubożeniu materiału genetycznego Polaków. Rozmnażać się i wchodzić w międzyrasowe związki mają rzekomo prawo jedynie bogacze - znamienne, iż podobną głupotę mógłby rzec tylko zakompleksiony nuworysz, bowiem arystokraci są zwykle świadomi negatywnych konsekwencji ''chowu wsobnego'' w obrębie własnej kasty skądkolwiek by ona nie pochodziła, stąd właśnie dla odrodzenia ''rasowej wyższości'' potrzebują od czasu do czasu ''świeżej krwi'' ambitnych plebejuszy. Być może mnie za to zamkną, ale muszę w owym miejscu poczynić uwagę jedynie z pozoru niezwiązaną z tematem: Hitler uczyniłby prawdziwą przysługę dla ludzkości, gdyby zamiast mordować miliony wschodnioeuropejskich Żydów zagazował tylko jedną jedyną Ayn Rand! Widać stąd jakiej to manipulacji dopuszcza się Hoppe - kreśli hobbesowski ''stan natury'' jako utopię Rousseau, gdzie ''dobre dzikusy'' dogadywały się ze sobą do czasu, aż wmieszało się między nich nie wiadomo skąd państwo, zarazem przedstawiając to jako pożądaną sytuację do której trzeba nam wrócić. Nie kryję, że zakute łby szerzące podobną chujnię, zwłaszcza w Polsce z naszą historią zaborów i okupacji, należałoby nakurwiać młotem na ''wagnerowskim'' kowadle. Dobra, przysięgam ostatni już fragment bełkotu Hoppego:
''[...] Wydawałoby się, że gorzej już być nie może. Tymczasem rząd, posłużywszy się w swych destrukcyjnych działaniach kwestiami rasowymi i klasowymi, zwraca się ku problemom płci. Polityka ''równości'' rasowej i społecznej zostaje uzupełniona o ''równość płci''. Powstanie rządu - monopolisty sądowniczego - oznacza nie tylko, że przymusowemu połączeniu ulegną wcześniej oddzielne jurysdykcje [ jak w przypadku fizycznie oddzielonych społeczności etnicznych czy rasowych ], ale także iż w pełni dotąd zintegrowane jurysdykcje [ jak w przypadku gospodarstw domowych i rodzin ] zostaną osłabione lub nawet rozwiązane. Zamiast uznać sprawy rodzinne lub domowe [ włącznie z kwestią aborcji ] za prywatny interes domowników podlegający wewnętrznemu osądowi przez głowę rodziny lub innych jej członków, nowopowstały monopolista sądowniczy uczyni swoich agentów [ którzy w naturalny sposób będą dążyć do ekspansji swojej władzy ] ostatecznymi sędziami i arbitrami we wszystkich sprawach rodzinnych. Aby uzyskać poparcie dla swoich działań na tym polu rząd będzie ponadto [ oprócz skłócania ze sobą jednych plemion, ras czy grup społecznych przeciwko innym ] podżegał do podziałów wewnątrz rodziny: pomiędzy płciami - mężami i żonami - oraz pokoleniami - rodzicami i dziećmi. Podobnie jak kiedyś, będzie to szczególnie widoczne w wielkich miastach. [...] Wraz z wprowadzeniem rządowej polityki rodzinnej wzrośnie liczba rozwodów, samotnych matek, takichże ojców, nieślubnych dzieci, więcej będzie przypadków złego traktowania dzieci przez rodziców i nawzajem, a także osób praktykujących ''nietradycyjny'' styl życia [ homoseksualistów, komunistów i okultystów ]. [...] Jest to szczególnie dobrze widoczne w wielkich miastach. To właśnie tam rozpad rodziny jest posunięty najdalej, najwięcej osób pobiera świadczenia socjalne, pauperyzacja społeczeństwa postępuje najszybciej, a dodatkowo rasowe i plemienne napięcia będące wynikiem przymusowej integracji przybierają najostrzejsze formy. Miasta z ośrodków cywilizacji stały się ośrodkami dezintegracji społecznej i rynsztokiem wypełnionym zgnilizną moralną, korupcją, bestialstwem i przestępczością. Co z tego wynika? Nie ulega wątpliwości, że cywilizacja zachodnia zmierza od pewnego czasu ku samozagładzie, czy jednak proces ten da się jeszcze odwrócić, a jeśli tak to w jaki sposób? Naprawdę chciałbym być optymistą, ale nie wiem czy są jeszcze ku temu powody. Rzecz jasna o biegu historii decydują ostatecznie idee, które w zasadzie mogłyby zmienić go w każdej chwili, nie wystarczy jednak do tego że ludzie zdadzą sobie sprawę, iż coś jest nie tak. Przynajmniej znacząca ich część musi także być dostatecznie inteligentna, by zrozumieć co jest nie tak, to znaczy pojąć wyłożone tu podstawowe prawa na których opiera się społeczeństwo - współpraca międzyludzka i zdobyć się na odwagę, by tymi prawami się kierować. To właśnie spełnienie tego ostatniego warunku jest najbardziej wątpliwe. Cywilizacja i kultura są do pewnego stopnia uwarunkowane genetycznie [ biologicznie ]. Jednak w wyniku etatyzmu - przymusowej integracji, egalitaryzmu, polityki socjalnej i destrukcji instytucji rodziny - jakość genetyczna populacji niewątpliwie się obniżyła. Czy mogło zresztą być inaczej, jeśli każdy sukces jest nieodmiennie karany a błąd nagradzany? Niezależnie od tego czy było to jego świadomym zamiarem czy nie, państwo opiekuńcze sprzyja rozwojowi ludzi intelektualnie i moralnie gorszych, a skutki byłyby jeszcze bardziej opłakane niż są obecnie, gdyby nie to iż to właśnie wśród takich ludzi wskaźniki przestępczości są najwyższe i często ludzie ci eliminują się nawzajem. [...]''
- dlatego takie pasożyty korzystające z rządowego ''socjalu'' jak Peter Thiel czy Elon Musk powinny być trzebione do spodu, tu pełna zgoda:). ''Afrykanerzy do Afryki!'':
''[...] Choć nie pozwala to optymistycznie patrzeć w przyszłość, nie wszystko jeszcze stracone. Wciąż istnieją wyspy cywilizacji i kultury - nie w miastach i metropoliach, ale na wsiach w sercach kraju. Aby je zachować należy spełnić kilka warunków. Państwo czyli monopolista sądowniczy, musi zostać uznane za źródło regresu cywilizacyjnego - państwa nie tworzą prawa i porządku, ale je niszczą - zaś rodzina musi odzyskać swoje dobre imię kolebki cywilizacji. Konieczne jest także, by głowy rodzin z powrotem przejęły swą funkcję ostatecznych sędziów we wszystkich sprawach rodziny [ gospodarstwa domowe muszą uzyskać status jednostek eksterytorialnych, takich jak ambasady ]. Dobrowolna segregacja przestrzenna i dyskryminacja muszą zostać uznane nie za coś złego, ale dobrego bo to one właśnie umożliwiają pokojową współpracę pomiędzy różnymi grupami etnicznymi i rasowymi. Świadczenie zasiłków powinno stać się okazją do czynienia dobra dla ludzi czujących taką potrzebę, lub wewnętrzną sprawą każdej rodziny a wszelka państwowa pomoc socjalna winna być uznana za nic innego, co tylko subsydiowanie nieodpowiedzialności. [...]''
- jak widać z powyższego ideałem nie jest tu faszystowskie totalitarne państwo, którym było choćby dla włoskich futurystów, a na odwrót: archaiczne wspólnoty odseparowanych wzajem plemion, klanów i rodów rządzonych przez biblijnych patriarchów i starorzymskich ''pater familias'', władnych jak przed wiekami karać śmiercią domowników. Wyjątek stanowi jedynie kosmopolityczna z natury klasa kupiecka, tylko jej będzie dozwolone w wymarzonym przez niemieckiego filozofa świecie zawierać mieszane rasowo małżeństwa, a i to pod surowym wymogiem ''porozumienia stron'' tj. ojców rodzin. Wszystko zaś w imię zachowania jak najlepszej ''substancji biologicznej'' i jej doskonalenia, zagrożonego jakoby przez demokratyczny ''motłoch'' i samo państwo. Gwoli uczciwości należy dodać, iż Hoppe średnio nadaje się jako intelektualny wzór dla jankeskich autorytarian, nie tylko swym gromkim potępieniem amerykańskiego imperializmu [ przy jednoczesnym usprawiedliwianiu rosyjskiego ]. Idzie nade wszystko o niedopuszczalną dla nich jego spolegliwość wobec islamu, bowiem zakłada naiwnie iż konkurencja między prawem koranicznym a na ten przykład kanonicznym rzymskiego katolicyzmu ''sprzyjałaby wykształceniu się i doskonaleniu kodeksów obejmujących możliwie najszerszy zakres rozstrzygnięć prawno-moralnych - międzygrupowych, międzykulturowych itd.'' wspólnych dla obu nieprzystających poza tym do siebie systemów i religii. Tak jakby nieuniknione tu konflikty można by rozstrzygnąć li tylko na drodze arbitrażu, a wojna była jedynie sprawą rządu i oczywiście ''nieopłacalną'' dla libertariańskiego handełesa, jakże by inaczej. Sądzę wszakże, iż ów sentyment do muzułmaństwa jest prozaicznej natury, otóż Hoppe ma żonę z Turcji i sam tam żyje, acz nie słyszałem by jako gorący zwolennik secesjonizmu popierał kurdyjski separatyzm - siedzi cicho obawiając się pewnie ataku służb Erdogana, albo ''Szarych Wilków'':))). Yarvin stąd posłużył się tylko jego konceptem rozbicia państwa na patriarchalne tyranie do stworzenia własnej utopii zdecentralizowanego imperium ''techfeudałów'', władających swymi korporacjami niczym udzielnymi satrapiami bez dozoru jakichkolwiek zewnętrznych instytucji. Wprawdzie podzielam szerzoną przezeń intelektualną prowokację, iż Amerykanie [ i nie tylko oni ] powinni wyzbyć się swej brzydkiej fobii wobec dyktatury - w istocie arcyrepublikańskiej formy rządów stworzonej dla zachowania swobód obywatelskich przed obcą przemocą i poszerzenia ich zakresu. Sam apeluję od dobrych paru lat o ustanowienie takowej na rodzimym gruncie, wszakże rozumiemy przez to zupełnie inne sprawy - mnie idzie bowiem o ocalenie państwa, jemu zaś jego unicestwienie ew. ''prywatyzację'' na rzecz biznesowej oligarchii pokroju Thiela czy Muska. Zasadniczy ich błąd leży w tym, iż roją jakoby rządem można było władać niczym własną prywatną firmą czy korpo, wystarczy usprawnić jego działanie zajazdem hunwejbinów nasłanych przez Elona na oficjalne instytucje. Tymczasem państwo to nie tylko biurokracja, ale cały kompleks złożonych relacji społecznych, historyczna postać bytu narodowego mówiąc wprost, dlatego libertariańskich idei do których odwołują się autorytarianie nie należy traktować dosłownie, a jako oręż w walce politycznej i nade wszystko pretekst do radykalnych zmian w działaniu machiny administracyjnej USA. Przyznaje to poniekąd sam Yarvin w jednym z ostatnich wywiadów, acz póty co lekarstwo okazuje się raczej trucizną niż sposobem rewitalizacji amerykańskiego mocarstwa, na rezultaty wszakże owego procesu wypadnie jeszcze poczekać, stąd wstrzymam się z ostatecznymi wnioskami. Pewnym jest tylko, iż wstrząs jaki przeżywają obecnie Stany Zjednoczone nie jest byle przypadkową anomalią, lecz mimo pozoru chaosu stanowi objaw znacznie głębszych przemian tak oto zdiagnozowanych przez innego, niemiecko-holenderskiego tym razem filozofa Petera Sloterdijka w jego eseju ''Co się zdarzyło w XX wieku?'':
''Gdyby więc zapytać o oś wokół której obraca się przewartościowanie wszystkich wartości w rozwiniętej cywilizacji komfortu, odpowiedzią mogłoby być tylko wskazanie na zasadę obfitości. Bez wątpienia obecna obfitość, która chce być ciągle przeżywana w horyzoncie wzrostów i znoszenia granic, pozostanie dobitnym wyróżnikiem przyszłych stosunków, nawet jeśli za sto lat lub więcej cykl energii z paliw kopalnych dobiegnie końca. Można dziś przewidzieć, jakie nośniki energii umożliwią erę postkopalną - będzie to przede wszystkim spektrum technologii solarnych i paliw odnawialnych. Wraz z systemem solarnym następuje nieuchronnie przewartościowanie konsumpcyjnego ''przewartościowania wszystkich wartości'', a ponieważ zwrot ku aktualnej energii słonecznej kładzie kres rauszowi spożycia minionej, można by mówić o warunkowym powrocie do ''dawnych wartości'' - ponieważ wszelkie dawne wartości były pochodnymi imperatywu gospodarowania energią odnawialną w cyklu rocznym. Stąd ich ścisłe powiązanie z kategoriami stabilności, konieczności i braku. O zmierzchu drugiego przewartościowania zarysowuje się pewien cywilizacyjny stan pogodowy wykazujący z niejakim prawdopodobieństwem postliberalne cechy - wyniesie do władzy hybrydową syntezę technicznego awangardyzmu z ekokonserwatywnym umiarkowaniem. [ Mówiąc językiem politycznej symboliki barw: czarno-zieloną; uważanie jej tylko za ''restaurację'' byłoby poważnym błędem ]. Przelewający się ekspresjonizm rozrzutności we współczesnej kulturze masowej straci w dłuższym okresie rację bytu. Jeśli w erze postkopalnej pozostaną żywe aspiracje obudzone przez zasadę obfitości w erze przemysłowej, postęp techniczny będzie musiał najpierw zatroszczyć się o źródła alternatywnej rozrzutności. Co do przyszłych doświadczeń obfitości: akcent nieuchronnie przesunie się ku niematerialnym strumieniom, ponieważ racje ekosystemowe zabraniają ciągłego ''wzrostu'' w sferze materialnej. Przypuszczalnie dojdzie do jakiegoś zawężenia przepływu surowców - a w tym samym do rewitalizacji gospodarek regionalnych. W tych warunkach nadejdzie pora potwierdzenia dziś jeszcze przedwcześnie powoływanego ''globalnego społeczeństwa informacyjnego lub społeczeństwa wiedzy''. Kluczowe obfitości będzie się wtedy postrzegać nade wszystko w obszarze prawie niematerialnych strumieni danych. Tylko im będzie przysługiwał charakter globalistyczny. W obecnej chwili można najwyżej niejasno przewidywać w jaki sposób postkopalność wpłynie na aktualne pojęcia przedsiębiorczości i swobody wyrazu. Jest prawdopodobne, że romantyzm eksplozji, czy mówiąc ogólniej: psychiczne, estetyczne i polityczne derywaty nagłego uwolnienia energii, będzie się retrospektywnie oceniać od strony przyszłych ''łagodnych'' technologii solarnych jako świat wyrazu zglobalizowanego w kulturze masowej ''faszyzmu''. Jest on odbiciem bezradnego witalizmu, który wyrasta z ubóstwa perspektyw systemu światowego opartego na energii paliw kopalnych. [...] Po końcu reżimu energii z paliw kopalnych mógłby nastąpić tak zwany przez dzisiejszych geopolityków shift od przestrzeni atlantyckiej ku pacyficznej. Zwrot ten spowodowałby przede wszystkim przejście od rytmu wybuchów do cyklu odnowień. Styl pacyficzny musiałby rozwinąć kulturowe derywaty przejścia do techsolarnego reżimu energii. Przyszłość pokaże czy spełni to zarazem oczekiwania na światowe procesy pokojowe, na planetarne wyrównanie potencjałów i przezwyciężenie ''globalnego apartheidu.'' [...]''
- dziś mądrzejsi o tragedię wojny na Ukrainie, tudzież czystki etnicznej dokonywanej przez Żydów w strefie Gazy pojmujemy, iż ''prorokowana'' przez Sloterdijka epoka ''techsolaryzmu'' wcale nie będzie aż tak ''pacyfi[sty]czna'' jak to się jemu tylko wydawało. Nie jest również konsekwentny w swych wywodach, gdy w innym z esejów traktującym o ''filozoficznych aspektach globalizacji'' prognozuje nieuchronny kres ''państwa opiekuńczego''. Tymczasem diagnozowana przezeń ''rewitalizacja gospodarek regionalnych'' tyczy także rządów i narodów, tyle że w innym niż dotąd ich wydaniu. Z pozoru bieg wydarzeń przeczy wizji Sloterdijka, bo już tylko skończony dureń nie widzi jak wielki kapitał zdaje się porzuca definitywnie swą ''tęczawą'' skórę. Inwestycje w rasową i płciową ''różnorodność'' nie przyniosły mu oczekiwanych profitów, a nade wszystko skok technologiczny wymaga olbrzymich zasobów energii, jakich z solarów i wiatraków nie starczy. Wszakże nie oznacza to całkowitego powrotu do paliw kopalnych, udział energetyki odnawialnej w gospodarce rośnie wykładniczo nie tylko na Zachodzie, ale bodaj w jeszcze większym stopniu tyczy postkomuszych Chin czy nawet bogatych muzułmańskich emiratów, które trudno doprawdy posądzić o uleganie ''politpoprawnemu lewactwu'' i ''ekooszołomom''. Sam Musk również nie odejmie sobie zysków czerpanych ze sprzedaży ''elektryków'' Tesli, co jak co ale o własne interesy to on akurat umie zadbać, a że kosztem amerykańskiego państwa to już inny problem. Pewnikiem jest więc, że w ''techsolarnej ekonomii'' wzrost gospodarczy może być głównie wirtualny, stąd grzanie kryptowaluciarstwa i szał spekulacji shitcoinami czy ''sztuczno inteligencjo''. Na ołtarzu cyfrowego Molocha zostanie pewnie złożona niemała część ludzkości, może nie dosłownie acz spustoszony Donbas czy ruiny Gazy martwym dowodem realnej dystopii. Wprawdzie
wzrosła przy tym skokowo emisja gazów cieplarnianych, ale za to o ileż
ubyło ''śladu węglowego'' po niepotrzebnych już ludziach! Wszak kto powiedział, że niczego tam nie będzie, skoro wystawiono izraelskim żołdakom luksusowe spa w strefie przyfrontowej, może i faktycznie pobuduje się kasyna i lunaparki czy domy na kościach pomordowanych niczym w Mariupolu. Ba, jak dobrze pójdzie ocaleli z zagłady doznają łaski pozostania na miejscu w charakterze obsługi hotelowej. Semiccy ''podludzie'' usługiwać będą semickim ''nadludziom'' - a tyle histerii było z powodu rzekomej karuzeli przy płonącym warszawskim getcie... Chodziło przecież o ambitny projekt osadniczy i budowlany, a przy tym ''zeroemisyjny'', bo inaczej - ''Palestyńczycy na Madagaskar!''.