niedziela, 10 marca 2024

Agatyszcze.

...Wojda jest uosobieniem ''niebinarnopłciowej'' postpolityki UE w wydaniu lokalnym. Wprawdzie nie ma co w Kielcach i okolicy liczyć raczej na godziwą pracę i dobre zarobki, bo zwykle tu jest ona marna i takoż opłacana. Zatrudnienie na ciepłej posadce w instytucjach publicznych głównie dzięki kumoterstwu, perspektyw rozwoju miasta praktycznie żadnych, ale za to jakie mamy ''europejskie'' ławki w kolorach ruchu LGBT i jego ''parady bezradności'' w miejskim parku! Można też wykonać publicznie rytualne hołubce w proteście przeciw ''dyktaturze kobiet'' czy jakoś tak, albo przyjść do lokalnej biblioteki z ulubionym zwierzakiem. Najlepiej owczarkiem niemieckim, po egzemplarz krytycznego wydania poradnika motywacyjnego pt. ''Moja walka'', autorstwa pewnego słynnego ''przedsiębiorcy idei''. Owym inicjatywom ''aktywiszcza'' Wojdy basuje nieudolnie kandydat Lewycy na prezydęta Kielc Marcin Chłodnicki, patronując ''spacerom HERstorycznym'' feministek po opustoszałym z handlu śródmieściu. Niestety dla niego nie posiada mile widzianej obecnie ''orientacji seksualnej'', co skazuje go na wieczne bycie ''tym drugim'' po Wojdzie, bo żona i dzieci to dziś raczej obciążenie wizerunkowe dla polityka lewicy, czy raczej tego co z niepojętych zupełnie powodów wciąż określane jest owym mianem. Dlatego kielecka stara/nowa komuna prędzej powinna wystawić w tychże wyborach kandydaturę towarzysza Jaskierni... Na obecne czasy byłby w sam raz, o ile tylko wyjdzie wreszcie na jaw z ubeckiej szafy. Natomiast z Chłodnickim mimo różnic partyjnych Agate poczuwa się do ''mentalnego pokrewieństwa'', czemu doprawdy nie sposób dziwić biorąc powyższe. 

Akurat miałem okazję obserwować na sesjach miejskiej rady jeszcze za prezydentury Lubawskiego, jak w praktyce wyglądała działalność Wojdy. Tworzyły wtedy wraz z Katarzyną Zapałą ''frakcję nieheteronormatywną'' w kieleckim PO, potrafiąc godzinami z pianą na ustach gardłować za ''młodzieżową radą miasta'' i tego typu pierdołami, po czym godzić się potulnie na kolejne pożyczki brane przez magistrat rok w rok, każda po 100 milionów złotych. Z czego jedna część szła na spłatę poprzednio zaciągniętych zobowiązań, czyli klasyczne ''rolowanie długu'', resztę zaś przeznaczano na niezbędny dla uzyskania unijnych dopłat tzw. ''wkład własny'' miasta - na kredyt:). Szczytem zaś było przyklepanie min. przez Wojdyszcze rekordowej w historii Kielc pożyczki o wysokości 250 milionów zł [ właściwie zaś blisko 300 ], udzielonej przez unijny ''bank inwestycyjny'' z siedzibą w Luksemburgu, znanej na świecie pralni lewych pieniędzy. Nie przeszkadzało to zarazem owej ''osobopostaci'' gromko bóldupić o np. setki tysięcy przeznaczane z budżetu miasta ''na promocję'' dla klubu piłkarskiego Korony Kielce. Bezczelność bowiem i absolutny brak samokrytycyzmu cechuje jej/jego charakter, czyniąc idealnym kandydatem na ''prezydentynię'' z ramienia tak kaprawej formacji co PO, gdzie wprost roi się od podobnych ''niebinarnych'' politycznie kreatur. Przy czym sam poziom zadłużenia miejskich finansów, do którego ochoczo przyłożyło rękę ''państwo'' Agata, nie byłby aż takim problemem, gdyby choć było czym to spłacać. Sęk w tym wszakże, iż baza podatkowa na miejscu sukcesywnie kurczy się od lat, zaś Kielce do dziś nie otrząsnęły z upadku formuły PRL-owskiego industrializmu, na jakiej ufundowano je w obecnym kształcie. Przykro mi, ale nie zaradzą temu ślepe uliczne ''woonerfy'', kolejne ścieżki rowerowe, czy nawet potrzebne skądinąd nasadzenia drzew akurat tam, gdzie ledwo co dopiero je wycięto. Cóż, długo można by wymieniać mętne sprawki Wojdy w urzędzie miasta czy jeszcze wojewódzkim, gdzie onegdaj rzecznikowała, ale są w Kielcach osoby bardziej ode mnie kompetentne, by np. opowiedzieć z detalami o jej udziale w dewastowaniu lokalnego transportu publicznego, sygnalizuję stąd jedynie sprawę. 

Osobiście nie daruję jej wszakże pogardy z jaką potraktowała kielczan i resztę mieszkańców Świętokrzyskiego podczas pierwszego ''kryzysu nachodźczego'', będzie już prawie z dekadę temu. Przyjmując wobec nich wtedy postawę ohydnego protekcjonizmu, typową zresztą dla cierpiącej na kompleks prowincjusza i stąd aspirującej do statusu ''eurokratki'' zwykłej chamki. Dla niej problem więc leżał głównie w ''zmianie mentalności związanej z postrzeganiem uchodźców szczególnie, gdy reprezentują całkowicie odmienną kulturę czy religię''. Hołubiony bowiem przez takich jak ona mityczny ''Inny'' nie może być sam z siebie rasistą, traktującym podle kobiety mizoginem, czy wyznaniowym lub ideologicznym fanatykiem. Najwidoczniej w obranej przez nią optyce wina leży wyłącznie po stronie tych, którzy nie chcą przyjąć nachodźcy w swe progi, nawet gdy ów nie ma zamiaru uszanować praw obowiązujących w gościnnym domu. Wedle małej Agatki uwięzionej w ciele dużego chłopca, o ile tylko ''okażemy solidarność'' byle swołoczy z drugiego końca świata, ta na pewno odpłaci nam się tym samym. Postpolityczny infantylizm Wojdy wyłazi też z jej postawy wobec wojny na Ukrainie - zebrane pod jej patronatem odpady do produkcji świec okopowych na pewno zmogą rezunów Putina. Typu neonazisty Milczakowa z ''Rusicza'', chełpiącego się preparowaniem makabrycznych ''trofeów wojennych'' z odciętych przezeń kończyn pomordowanych wrogów: jak by nie patrzeć, to też recykling... Bliźniaczo podobne jej ukraińskie feminazistki i działaczki LGBT zajmują się de facto ideologiczną dywersją w ogarniętym wojną kraju, zwalczając wydumany ''patriarchat'', a nie realną rosyjską agresję, wszystko zaś za pieniądze niemieckiej fundacji im. Róży Luksemburg. Pasuje to jednak doskonale do UE, która nie może wywiązać się z zadeklarowanych ilości amunicji dla walczących Ukraińców, gdyż wyzbyła się niemal całkiem swej produkcji zbrojnej w tym względzie, bowiem przeczy ona obranej przez jej władze strategii ''zrównoważonego niedorozwoju''. W praktyce samobójczej dla Europy, nie dziwota stąd, że Agate stanowi powiadam uosobienie takowej postpolityczności w jej miejscowym wydaniu, równie pustym aktywizmem pokrywając brak realnych efektów.

Dzieje się zaś tak, gdyż UE nie jest ani nigdy będzie państwem, bo od swego zarania stanowi zanegowanie samej jego istoty. Cóż to za ''państwo'', które nie chroni własnych granic przed ''nachodźcami'', czy swego bezpieczeństwa żywnościowego pozwalając na zalew rynku wewnętrznego produkcją nie tylko z Ukrainy, ale i Rosji czy Latynoameryki? Projektowana zaś ''Unia Obronna'' prędzej służyć będzie zgodnie z zamysłem Spinellego do pacyfikacji samych Europejczyków, niż obronieniu ich przed zagrożeniem ze strony Azji, Afryki lub którejś z Ameryk. Nie pojmują tego Kucfederaci i niestety większość krajowych przeciwników ''unionizmu'', myląc rozbuchaną brukselską administrację z jakowymś ''etatyzmem''. Tymczasem anarchia może przybrać i biurokratyczną postać, tym przecież trudni się obecny nadwiślański nierząd, siejąc chaos w polskim państwie mnożeniem jego urzędów i wzajem znoszących się funkcjonariuszy, wszystko to zaś z pełnym błogosławieństwem ''uniokratów''. Prędzej więc mamy do czynienia w przypadku UE z rakowatą naroślą na europejskich państwach narodowych, rodzajem trawiącej je instytucjonalnej huby, wręcz monstrum ustrojowym bez precedensu w dziejach ludzkości, stąd i pozbawionym odpowiedniej dlań jeszcze nazwy. Dlatego przypomina wielką piaskownicę dla dużych dzieci, lub azyl neurotyków pełen ''ostatnich ludzi'' Nietzschego, jak celnie ujął to ukraiński filozof Andrij Baumeister. Formuła UE oznacza w praktyce dogasanie i marazm, gdyż oparto ją na zanegowaniu historii utożsamionej z tragizmem wojen i konfliktów politycznych. Wyłoniła się bowiem z gruzów dawnego Okcydentu, który sczezł w obu wojnach światowych i na opustoszałym po nim miejscu, stąd w istocie jest Unią Antyeuropejską dążąc do ostatecznego zniweczenia nawet tych resztek przeszłego świata, jakie tutaj jeszcze ocalały z dziejowej pożogi. Docelowo idealnym ''zbywatelem'' UE może więc być chyba już tylko jakaś ''niebinarnopłciowa'' postludzka ameba, wyzbyta własnej woli, rozumu i osobowości, której bohaterka niniejszego tekstu stanowi ledwie mocno niedoskonały wciąż prototyp. Bowiem póty co rozsadza ją wręcz ''wola mocy'' i stanowczy przerost ambicji nad realnie posiadanymi możliwościami, niemniej cel uosabianych przez nią wzorcowo, jak na obecne uwarunkowania, zmian jest jasny - i straszny.

Dlatego choć nie wierzę szczerze powiedziawszy, aby w ramach lokalnych wyborów można istotnie zmienić smutny los regionalnych ośrodków jak Kielce, wezmę w nich udział jedynie by zagłosować przeciw Wojdzie, gdyż niemal każdy inny kandydat będzie od niej lepszy - niemal, bo z wymienionych przyczyn nie dotyczy to Chłodnickiego. Poza tym jednak powtarzam KAŻDY: nawet, o zgrozo, ''bezpartyjny'' syn partyjnego, w pokracznej koalicji z porażonymi ekonomicznym ''januszyzmem'' kucerzami, jakich serdecznie nie cierpię jako zadeklarowany państwowiec, czyli nienawistny im ''etatysta''. Skądinąd cieszy mnie wściekle ewolucja ''bezideowej prawicy'', gdyż im prędzej dotrze do wszystkich, że tworzący ją karierowicze są liberałami także obyczajowymi tym lepiej. Odgrywający performens ''Polaka-katolika'' Braun już teraz omal nie narobił w portki z radości, witając w samorządowej koalicji małżonkę ''bezpartyjnego'', jaka ledwie parę lat temu wespół z miejscową komuną postulowała nazwanie jednego z miejskich rond ulicznych na cześć ''srajku bab''. Uczciwie należy też przy tym rzec, iż to Suchański wespół z Burszteinem ponoszą współodpowiedzialność za martwy praktycznie dla Kielc okres nierządu Wenty w magistracie. Oni przecież pomogli go tam umieścić, po czym pożarli się między sobą wskutek czego uczyniono z kadencji trenera pośmiewisko, pozbawiając go na starcie jego politycznej podpory, którą była Danuta Papaj. Faktyczna naonczas ''nadprezydent'' miasta, zaszczuta wściekłą nagonką w lokalnych mediach, wprawdzie nie mam dowodów, że stali za nią wspomniani miejscowi wielmoże, ale na pewno prym w niej wiódł Dariusz Gacek z lokalnego portalu ''scyzoryk'', startujący teraz do miejskiej rady z rekomendacji Burszteina. Życzę stąd owej paradziennikarskiej świni, aby własne łajno jakim tak lubi obsrywać innych, w końcu wylądowało jej samej na ryju. Wszakże nawet takowe kreatury jakoś wyglądają na tle ohydy unijnej postpolityki ucieleśnionej w ''osobopostaci'' Wojdyszcza. Cóż, przyjdzie więc zatkać nos i oddać przeciw niemu głos - dla spokojności sumienia, tudzież z pragmatycznych powodów niniejszym spisanych. Do czego i zachęcam, acz bez złudzeń: ktokolwiek zwycięży w owych wyborach i tak mamy jako kieleccoki przejebane, od nas zależy tylko jak bardzo...

ps.

Poniewczasie spotkałem się z zarzutami jakoby ''nadmiernego krytycyzmu'' i braku przy tym ''pozytywnego programu'' dla Kielc. Bynajmniej, wręcz gryzłem się w język, skoro jednak zostałem wywołany dopowiem rzecz do końca. Otóż Kielce umierają wraz z Polską i całą Europą, nie mamy przyszłości, bowiem demografia jest pod tym względem bezlitosna. Brutalna prawda wygląda tak, iż dogorywamy w zbiorowej umieralni majacząc przy tym na głos o ''prawach reprodukcyjnych'', LGBT i ''woonerfach'', a owe przedagonalne halucynacje podsyca morfina unijnych dopłat. UE stąd nie zbawi nas, gdyż stanowi poroniony od swego zarania postpolityczny projekt oparty na utopii ''bezdziejowości'', liberalnego ''końca historii'' tworzącego alternatywną nierzeczywistość, gdzie jakoby można obrać sobie płeć itp. bzdury. Pełniąc w praktyce rolę przysłowiowej orkiestry na Titanicu, która tym mocniej hałasuje, im bardziej zdążamy na dno jako Europejczycy, byle zagłuszyć krzyki tonących. Tak więc rzecz nie w jałowych mrzonkach o jakowychś ''pozytywnych programach'', lecz trzeźwym widzeniu realnego wyboru, jaki nam kieleccokom jeszcze pozostał: między lokalną sitwą uosabianą przez ''bezpartyjnego'', a tą całkiem już ''uniopejską'' wcieloną w ''osobopostać'' Agatyszcza. Za co serdecznie ''podziękuję'' jej/jemu przy urnie, nie mógłbym bowiem darować sobie takowej okazji:).