Dawnom tu nie komentował bieżącej polityki, bo też i robi ona za brudną dezinformacyjną pianę, kryjącą mechanizm realnej mobilizacji wojennej. Przeto ominęły mnie histerie o tym jak to nami kupczą i nie szanują ''we świecie całem'', o ironio szerzone głównie przez bełkoczących, iż to ''nie nasza wojna'' toczy się na Ukrainie. W czym więc problem, winni przecież być zadowoleni, a nie tak wyć głąby jedne!? Tym bardziej, że przywództwo Polski ominął przynajmniej udział w upokarzającym rytuale dogadzania ego starego pedofila i politycznego kundla Izraela, jakim niestety jawi się Trump w świetle jego nieudolnych prób zniweczenia afery Epsteina. Obaj pod pretekstem prowadzenia ''agencji modelek'' byli alfonsami burdeli z mocno nieletnimi dziwkami, obsługując władcze angloamerykańskie elity i zbierając nań ''kompromaty'' dla tajniactwa. Epstein i jeszcze bardziej odeń zwyrodniała Maxwellowa ewidentnie służyli za przynętę izraelskiego wywiadu, pytanie więc dla kogo pracował Trump? Nie sądzę, by to były rosyjskie służby, prędzej krajowe tj. amerykańskie, co tłumaczyłoby szerzoną przezeń do dziś dezinformacyjną chujnię, w jakiej oddajmy mu wykazuje nieprzeciętny talent. Owszem, główną rolę gra tu charakter urodzonego chucpiarza, a też pewnie i galopująca wprost demencja, niemniej odpowiednie przeszkolenie również mogło odegrać niebagatelną rolę. Zarazem gwoli uczciwości trzeba przyznać, że mianowany przez Trumpa amerykańskim pełnomocnikiem na Bliski Wschód Tom Barrack, skądinąd arabski chrześcijanin, twardo obstaje przy zachowaniu rządów ''dżihadystów w garniturach'' i jedności Syrii. Brużdżąc tym samym planom jej rozbioru czynionym przez Izrael, stąd przy całym prosyjonistycznym lizusostwie obecnej prezydenckiej administracji USA, nadal są widoki by Trump zrobił z dupy Roya Cohna Netanjachujowi, podobnie ostawiając go na pastwę losu, jak swego niegdysiejszego żydowskiego protektora. Najwyższa pora, bo rozbestwione syjonofilstwo poczyna sobie nadto już bezczelnie, jak ów izraelski PDFil molestujący amerykańskie nastolatki podczas służbowego wyjazdu za ocean, któremu pozwoliła umknąć z kraju żydowska prokurwator Nevady... Skądinąd jeśli spec od cyberbezpieki o jakim tu mowa, i to z otoczenia Satanjahu dał się zwieść standardowej policyjnej prowokacji łowiącej w sieci miłośników ''międzypokoleniowej intymności'', znaczy kiepsko mają się rzeczy pod tym względem w bliskowschodnim Gudłajstanie. W sumie o tyle dobrze, że jeszcze parę takowych numerów, a do najbardziej zagorzałych stronników Zesraela dotrze, iż syjonizm równa się obronie pedofilii - tudzież mordom rytualnym mającym jakoby przybliżyć Apokalipsę, czy ''licencji na zabijanie'' nawet i chrześcijan, jaką cieszyć ma się ''naród wybrany'' wedle szabesgoja Mike'a Huckabee. Przeto sam ''Bibi'' porzucił wszelkie skrupuły i nie kryje już swego oddania idei ''żydowskiej przestrzeni życiowej'', za jaką robi wizja ''Wielkiego Izraela'' aż po Eufrat i Nil. Praktyczną jej realizacją w tym co zostało ze strefy Gazy zajmuje się niejaki Jehuda Vach, koszerny rzeźnik z wojskowej szkoły Bnei David, przysposabiającej takich jak on żydowskich kolonialistów do roli ''judeo-sonderkommando''. Zasłynęła owa akademia militarna wykładowcami, jak rabin Giora Redel twierdzący, iż jakoby ''Hitler miał rację, ale stał po złej stronie'' tj. zabijał nie tych Semitów co trzeba, Żydów zamiast Arabów i ogółem muzułmanów. Wtórował mu pełniący funkcję jej rektora inny rabin Eliezer Kasztiel, gardłując iż Żydzi są rzekomo ''rasą panującą'', jakiej goje winni służyć za niewolników, w pierwszej kolejności ci z mniej szczęsnych, bo nie obdarzonych ''wybraństwem'' przez Jahwe semickich plemion. Teraz zaś wychowanek obu wciela plany swych ''duchowych mistrzów'' z iście krwawą bezwzględnością, oraz błogosławieństwem Satanjahu a też i Trumpa, co by tam kto o tym nie gadał. Wygląda stąd, jakby rzeczywiście miał on powiązania z Kremlem, ale poprzez nader specyficzne żydostwo...
Nam w Polsce trzeba wziąć sobie to do serca, bo Izrael jest naszym wrogiem i nieskrywanym już sojusznikiem Rosji, o czym dopiero co przekonał się Iran. Przyznał to na dniach jeden z najbliższych doradców ajatollaha Ali Chujmeneji, w udzielonym przezeń wywiadzie jawnie oskarżając Rosjan o współpracę z Mosadem podczas niedawnej izraelskiej agresji zbrojnej! Stawia to w istocie jedynie przysłowiową kropkę nad i, bowiem już w Syrii za Asada owa kolaboracja gudłajsko-kacapska szła pełną parą, o czym niejednokrotnie w tym miejscu i na drugim ''kontrblogu'' wspominałem. Nie dziwota stąd, że szczwany Chinol nie ufa zdradzieckiej kurwie z Kremla, wykorzystując ją bezlitośnie niczym albański alfons ruską sukę, ciągnąc odeń ropę i gaz po kosztach za to nie biorąc węgla [ przez co Kuzbas zdycha ], wykańczając dziką konkurencją Kamazy i Łady, wreszcie testując jej kosztem nowe rodzaje broni na polu boju. Bowiem paradoks dziejowy obecnej Rosji zasadza się w tym, że jest ona bardziej potrzebna Amerykanom, ale sama bardziej zależy od Chin. Zwyczajne dlatego, iż Jankes nie chce by Chińcyki pchały swe brudne żółte paluchy w strategicznie ważny dlań rejon polarnej Hyperborei, przeto w jego interesie jest istnienie jakowejś bariery za jaką robi Kacapstan. Dlatego wbrew wyjcom od ''drugiej Jałty'' w rzekomo ''historycznym spotkaniu'' Fiutina z Trumpenką, które skończyło się dosłownie NICZYM, nie tyle chodziło o Ukrainę i w ogóle Europę wschodnią czy zachodnią, jeśli już to północną, ile Arktykę i dostęp do niej Chin jaki dzierży Rosja. Stąd i na miejsce negocjacji obrano Alaskę, gdyż u jej wybrzeży od kilku lat kacapy i kitajce wspólnie urządzają prowokacyjne manewry zbrojne. W podobnym duchu Putin mianował szefem ''Rady Morskiej'' odpowiedzialnej min. za rosyjską Daleką Północ swego starszego towrzysza z KGB Patruszewa, by ten nadał owej instytucji zdecydowanie wojskowo-bezpieczniacki charakter. Rosjanom z trudem i opóźnieniami wywołanymi przez sankcje, jednak udało się ostatnio demonstracyjnie zwodować dwa okręty podwodne, acz musieli przy tym zrezygnować z budowy atomowych lodołamaczy, zaś ich polarne wojska wykrwawiają się na Ukrainie. Być może jednak Kreml uznał, iż specyfika ewentualnej wojny na biegunowym froncie nie wymaga zaangażowania licznej armii, przeto sił na to mu jeszcze starczy, kto wie. Zarazem Rosjanie nie chcą już całkiem popaść w zależność od Chin, stąd choć podczas ostatniej wizyty Xi Jinpinga w Moskwie urządzono dlań tak wystawną fetę, iż wyglądało jakby to on odbierał defiladę ''pabiedy'', niemniej uważna lektura podpisanych wtedy umów wyraźnie świadczy, że nie wpuścili Chińczyków w swą Arktykę wiedząc, że dla Amerykanów byłby to ''casus belli''. Oby więc miał rację Wojczal i jemu podobni co prognozują zawarcie ugody przez Waszyngton i Pekin w stylu ''drugiego Kissingera'', a wtedy - dopowiem od siebie - Rosja stanie się chińsko-amerykańskim kondominium pod ukrożydowskim zarządem powierniczym:) [ parafrazując ''klasyka'' ]. Niemniej przykro mi, ale sam nie podzielam owego optymizmu, bliżej mi do takich jak Taylor Fravel: amerykański znawca strategii militarnej komuszych Chin, który słusznie mym zdaniem wskazuje na fakt, iż towrzysze z Pekinu wszczynali dotąd wojny kierując się poczuciem własnego zagrożenia, słabości a nie siły. Dlatego poszli do walki z Amerykanami w Korei panicznie obawiając się perspektywy ich wojsk na granicach swego kraju, czemu postanowili za wszelką cenę zapobiec. Mimo iż Chiny były wtedy spustoszone dekadami wojen domowych i japońskiej okupacji, a wciąż na miejscu walczyły niedobitki armii Kuomintangu, posłali masy niewyekwipowanych odpowiednio żołnierzy do boju w trudnych górskich warunkach, przez co marli oni potem chmarami zimą wskutek odmrożeń. Podobnie w konflikcie z Indiami chińskie politbiuro obawiało się, że wykorzystają one słabość jaką same sobie zafundowało ludobójczą polityką ''Wielkiego Skoku'', forsownej industrializacji i kolektywizacji oraz wywołanej przez nie klęski głodu, który pochłonął kilkadziesiąt milionów ofiar. Wreszcie pograniczne starcia zbrojne z ZSRR i sojuszniczym wtedy dlań Wietnamem były podyktowane grozą otoczenia przez ''bratnią'' sowiecką kompartię, co ostatecznie pchnęło Chiny do ugody z amerykańskim ''papierowym tygrysem'', a do czego Mao skłonili dowódcy podległej mu armii. Wszystko to nie przesądza jeszcze o możliwości wojny z USA obecnie, ale...
...należy ją traktować poważnie, a nie brać własnych oczekiwań za rzeczywistość, powszechny i jakże tragiczny w skutkach błąd. Śmieszą mnie przeto różni ''eksperci'' wykluczający perspektywę zbrojnej konfrontacji między Pekinem a Waszyngtonem, powołując się na fakt braku gotowości chińskich wojsk do walki, a to przez szkolenia ideologiczne jakich przymusowi podlegają, zabierających im niemal połowę czasu niezbędnego na bojowy trening. Głosić coś takiego może jeno skończony bałwan nie pojmujący istoty armii Chin, która tak naprawdę jest gigantyczną bojówką partyjną, tylko zamiast pał i kastetów posługującą się bronią pancerną. Doskonale znać było to po stłumieniu przez nią protestów na placu Tian'anmen, gdy rozjechała przeciwników reżimu czołgami, mimo iż spokojnie można było dokonać tego siłami ichniego ZOMO, paramilitarnych formacji policyjnych na miejscu, ale taka była wola chińskiego politbiura. Obierając podobne kryterium za niezdolne do boju należałoby również uznać Armię Czerwoną czy SS, które przejęło od komuchów instytucję politruka adaptując ją do własnej ideologii. W każdym razie wiele wskazuje na idące pełną parą przygotowania nie tyle nawet do III wojny światowej, co raczej I globalnej a to przez możliwość zastosowania w niej na bezprecedensową skalę nowych technologii wojskowych [ acz nie wyklucza to wcale sporej dozy archaiki, walki na Ukrainie okazały przecież, że drony i osły sobie nie przeczą:) ]. Świadczy o tym choćby skokowy wzrost w ostatnich latach zelektryfikowania motoryzacji i udziału ''energii odnawialnych'' w gospodarce Chin, błyskawicznie doganiając nadal dominujący w niej węgiel. Oczywiście gensekami z Pekinu nie powoduje troska o ''dobro planety'', lecz względy strategiczne: obawa przed morską blokadą kraju odcinającą główny dostęp do ropy i gazu. Acz równie dobrze może to być sztuczne nakręcanie koniunktury, w desperackiej próbie ocalenia chińskiej ekonomii przed upadkiem spowodowanym zapaścią bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości, której pokłosiem stały się upiorne miasta-widma, oraz miliony ludzi pozbawionych widoków na własne mieszkanie i życiową stabilizację. Wszakże problem leży w tym, iż podobne względy powodują za oceanem odejście od ''zielonej energetyki'' nazbyt uzależniającej USA od potencjalnego wroga, tudzież porzucenie motywowanych ideologicznie obostrzeń na paliwa kopalne, niezbędnych okrętom wojennym i bojowym myśliwcom. Pisze o tym w raporcie sporządzonym dla Heritage Foundation, jednego z głównych zapleczy intelektualnych obecnej administracji Trumpa, wychowanek akademii US Navy z doświadczeniem służby na atomowych okrętach podwodnych Brent Sadler, z żołnierską dosadnością twierdząc, że idzie o wymogi możliwej wojny powietrzno-morskiej z Chinami. Wreszcie amerykańską ekonomię napędzają obecnie nie tyle wydatki konsumpcyjne, jak dotąd zwykle bywało, co wzrost nakładów na budowę gigantycznych baz danych pod tzw. ''sztuczny intelekt'' - technologię w istocie militarną, gdzie trwa już swoisty ''wyścig zbrojeń'' na tym polu z Chińczykami. Znowu: wszystko również może okazać się dętym szwindlem, niosącym wprost katastrofalne skutki dla innych branż gospodarki USA i dosłownie pustoszącym całe połacie kraju. Z dwojga złego lepszy zaś już wywołany tym kryzys, niż światowa pożoga wojenna, odnoszę wszak wrażenie jakbym desperacko usiłował obalić narzucającą się mi wprost tezę o wojskowej mobilizacji Stanów Zjednoczonych co i Chin. Przykładów można znaleźć więcej, także czysto politycznych by wspomnieć choćby zeszłoroczny wyrok Sądu Najwyższego USA, przyznający amerykańskiemu prezydentowi nie tylko właściwie nieograniczony immunitet, ale nade wszystko prawdziwie imperialne prerogatywy w sprawowaniu władzy wykonawczej, godne dyktatury czy konsulatu w starorzymskiej republice [ a podyktowanych wtedy wymogami militarnymi właśnie ]. Z czego Trump rzecz jasna nie omieszkał skorzystać, poddając miękkiej - póty co - okupacji wojskowej kolejne amerykańskie metropolie ze stolicą kraju włącznie, acz należy przypomnieć, że w przeszłości Eisenhower czy Kennedy również nasyłali armię na niepokorne władze poszczególnych stanów. Tyle że czynili to głównie by złamać ich opór przed desegregacją rasową Murzynów, w imię przyznania im praw obywatelskich, stąd wówczas ów ''faszyzm'' bardzo progresywistom odpowiadał, nie wyli jak teraz o ''groźbie totalitaryzmu'', gdy są w odwrocie. Niemniej skala powziętych działań jest bezprecedensowa w najnowszych dziejach USA, nawet uwzględniając towarzyszącą wszystkiemu sporą dozę chucpy, medialnej ''pokazuchy'' jak to u Trumpa zwykle bywa i niesprowadzalnej do li tylko rozgrywki z polityczną opozycją.
Zresztą i ona nosi militarny aspekt, bo przecież w razie starcia z Chinami Kalifornia nabrałaby absolutnie fundamentalnego znaczenia, jako de facto stan frontowy i zapewne miejsce dyslokacji głównych sił wojskowych. Co tłumaczyłoby ostatnie przepychanki Białego Domu z gubernatorem Newsomem, obecność żołnierzy i gwardzistów na ulicach Los Angeles pod pretekstem tłumienia dość niemrawych jak na to miasto zamieszek, brutalne naloty służb antymigracyjnych oraz demonstracyjne przemarsze mundurowych, jakby testowali możność narzucenia mieszkańcom zbiorowej psychozy strachu. Acz ponownie, wobec powyższego można wysunąć kontrargument, że Republikanie chcą jedynie zneutralizować potencjalnego rywala w przyszłych wyborach prezydenckich dla Vance'a, szykowanego już na następcę Trumpa w obliczu jego pogarszającego się stanu zdrowia, każącego wątpić czy w ogóle doczeka on końca drugiej kadencji, a cóż dopiero mówić o jakowejś ''trzeciej''. Świadectwem ostatnie deklaracje amerykańskiego przywódcy o sprowadzeniu do kraju aż ponad pół miliona chińskich studentów, które zbulwersowały tylko zagorzałych stronników MAGA, przecząc kompletnie fundamentalnym hasłom programowym tegoż stronnictwa. Przy ogromnej dozie życzliwości można upatrywać w tym przejawu słynnej ''strategii negocjacyjnej'' Trumpa, inaczej wypadałoby bowiem uznać, że stary dziad pieprzy już od rzeczy. Obym się mylił w tej sprawie, gdyż nie uśmiecha mi się perspektywa wojny i to jeszcze na taką skalę, acz należy dodać dla spokojności, iż nawet inwazja wojsk Pekinu na Tajwan nie musi oznaczać zaraz bezpośredniej konfrontacji USA z Chinami. Bynajmniej nie idzie o żadne ''porzucanie sojuszników'' przez Waszyngton, lecz obraną przezeń tzw. ''strategię odmowy'' polegającą na udzielaniu im amerykańskiego wsparcia w razie ataku z baz na tyłach, w rodzaju wysp Guam, archipelagu Marianów czy wreszcie Australii, gdzie daleko mniej podlegałyby ciosom chińskich rakiet, niż stacjonując w Korei Płd. lub Japonii. Pozwalałoby to na utrzymanie militarnych rezerw niezbędnych w razie dłuższego konfliktu, szczególnie mierząc się z wyzwaniami dla logistyki wojskowej narzucanymi przez ogrom Pacyfiku. Problem z ową taktyką polega na jej wybitnie defensywnym charakterze, tudzież założeniu o racjonalności przeciwnika, który porzuci zbrojną agresję w obliczu niemożności dalszego jej prowadzenia. Niestety jak dowiodła wojna na Ukrainie, napastnik będzie nadal bił głową o mur nawet jeśli wykrwawi go to w znacznie większym stopniu niż jego potencjalną ofiarę, prędzej już rozbije sobie tępy łeb niż zrezygnuje z ponawiania beznadziejnych prób pokonania urojonego wroga. Inaczej być nie może, gdyż w Rosji nic się nie zmieni dopóty wśród jej elit władzy, a też sporej rzeszy samych Rosjan, będzie panowała zgoda co do tego, że jedynym sposobem na to, aby ich kraj coś znaczył w świecie jest ŚWIADOME uprawianie mocarstwowej fikcji i konieczny do tego despotyzm. Tyran bowiem tym różni się od zwykłego mitomana lub wariata co ma zwidy, albo byle psychopaty mogącego terroryzować co najwyżej własne otoczenie, że stoi za nim zorganizowany aparat przemocy pozwalający mu naginać rzeczywistość do swej woli i przeto narzucać ją rzeszom ludzi, dosłownie wymuszając na nich posłuszeństwo choćby najbardziej absurdalnym nakazom, jakie czyni mocą swej arbitralnej władzy. Innymi słowy Rosjanie zawsze kompensowali sobie brak materialnych podstaw własnej potęgi systemową bezwzględnością i sadyzmem, co rzecz jasna nie stanowi żadnego ich usprawiedliwienia, bo rozumieć nie znaczy akceptować. Kwestią otwartą natomiast pozostaje czy chińskie przywództwo na tyle różni się pod tym względem od kremlowskiego, że nie pójdzie na całość w możliwej [ chyba jednak ] konfrontacji z USA, nawet jeśli toczonej przez pośredników typu Korea Płd., Tajwan czy dajmy na to Indie-? Zresztą wcale nie jest powiedziane, że Pacyfik ani tym bardziej Arktyka staną się zaraz polem owego boju, prędzej Meksyk pod pretekstem zwalczania tamtejszych karteli narkotykowych, bo produkujących fentanyl na bazie komponentów z Chin. Trump usankcjonował w tym celu operacje amerykańskich wojsk specjalnych odpowiednim dekretem, nie kryje się też z przemianowaniem swego Departamentu Obrony na ''ministerium wojny'', więc sprawa wydaje nabierać realnych kształtów, acz jak w wypadku tegoż prezydenta nie wiadomo ile z tego jest na serio, czy podobnie jak w oszukańczych ''negocjacjach'' z Iranem aby tylko ordynarnie zwodzi.
Co jednak najbardziej niepokoi w perspektywie omawianego tu wojennego scenariusza wydarzeń, to formowanie się na jego tle już od jakiegoś czasu pokracznej koalicji syjonistycznej frakcji żydostwa z okcydentalną skrajną prawicą, bywa że nawet autentycznymi naziolami, których mimo wzajemnej odrazy łączy nienawiść do islamu i właśnie obawa przed chińską dominacją. O ironio do owego sojuszu dołączają także stronnicy ''hindutwy'', ostatecznie jakby nie było ''Aryjczycy'' a ich świętym symbolem jest przecie swasta:). Żarty jednak na bok, acz trudno zachować powagę w obliczu groteskowych zarzutów o ''antysemityzm'', czynionych przez amerykańskiego ambasadora w Paryżu francuskim władzom jedynie z tego tytułu, iż dążą one do uznania palestyńskiej państwowości. Bezdyskusyjnie Macron jest globalistą i polityczną kreaturą Rotszyldów, a w jego otoczeniu wprost roi się od mętnych i bywa wręcz zboczonych degeneratów. Niemniej owe wyrzuty śmie prawić mu ojciec ''koszernego'' zięcia Trumpa i podobnie jak cała rodzina Kusznerów hojny donator Lubawiczerów - żydowskiej sekty rodem z Rosji, której wyznawcą jest główny rabin Putina Berel Lazar: ten sam co błogosławił izraelskich rezunów ze strefy Gazy i rytualnie celebrował wzniesienie ''Kaukaskiej Jerozolimy'' w Dagestanie, mającej pomieścić jednako synagogę, cerkiew i meczet. Czyżby więc był to dowód na wspominaną już tu nieraz groźbę syjonofilskiej i autorytarnej ''osi zła'': trumpowa MAGA-Izrael-Rosja? Ewidentnie jej eksponentem jest Vance, który cuchnie mi amerykańskim Putinem, podobnie jak tamten zakłamany do cna, a przy tym kryjąc mroczną skłonność ku złu w nijakiej postaci byle dupka. Niemal wszystko w tym człowieku jest skłamane, począwszy od imienia i nazwiska jakie zmieniał kilkakrotnie niby to z powodów rodzinnych, bodaj tylko zżerający go od środka zapiekły resentyment ma realny charakter, reszta jest perfidnie i na zimno czynioną dezinformacją. Za grosz nie zasługuje na zaufanie, niemniej jeśli zostanie w końcu amerykańskim prezydentem trzeba będzie się z tym mierzyć, na pewno nie jak głupi troll i pospolity zdrajca Tusk, ale też i bez ohydnego płaszczenia się, jak czyni to Matka Durka wobec Trumpa. Śliniąc się obleśnie, iż ten jakoby ''wychował'' Zełeńskiego, bo ów założył na ''odpierdol się'' marynarkę podczas wizyty w Białasowym Domu [ ale jeśli to miało robić za ''garnitur'' to ze mnie jest sułtan Brunei ]. Co się zaś tyczy samej Ukrainy, nasze polskie relacje z nią niewątpliwie wymagają przeformułowania, wszak jeśli ktoś bierze to za maniakalne ujadanie o rzekomej ''UPAdlinie'' z pianą na ustach, winien natychmiast zanurzyć swój rozpalony ryj w zimnej wodzie i trzymać go tam aż do szczęsnego finału. Podobnie nie zamierzam trwonić czasu na kolejne wygłupy Gerszona Klauna, bom aż dwa obszerne teksty na obu kontrblogach poświęcił wykazaniu, że świadomie czy nie gra on rolę izraelskiego prowokatora [ acz nie przeczy to, że i rosyjskiego biorąc wspomniany kacapsko-gudłajski sojusz ]. Mnie akurat bulwersuje jedynie, że negacjonizm niemieckich zbrodni wojennych wypomina Braunowi durak Wielgucki, sam uprawiając go wobec rosyjskich na Ukrainie, stąd trzeba medialnie tępić owego karalucha żerującego na ''antychachłackich'' nastrojach. Wreszcie - i niech to posłuży za podsumowanie niniejszych wywodów - wszystko com tu opisał ma za tło i przyczynę nieuchronny upadek wszelkiej mocarstwowości. Rosja, Stany Zjednoczone, Chiny, nie wspominając już o wiodących krajach UE z Niemcami na czele, wszystkie one jednako implodują, acz każde na swój sposób. Głównie z powodu kurczenia się materialnej bazy swej potęgi i naczelnego zasobu, jaki stanowi ludność - wprawdzie USA ratował dotąd masowy napływ migrantów, ale polityka Trumpa położyła mu kres. Nie widać, by nawet utrata władzy przez prawicę w Waszyngtonie mogła coś zmienić pod tym względem w amerykańskiej strategii, biorąc ochoczy akces techoligarchii z chowu Obamy i Bidena do obozu MAGA, bynajmniej podyktowany jedynie względami koniunkturalnymi. Dość wspomnieć, iż to jeszcze za rządów ''afroprezydenta'' zwalczający nielegalną migrację ICE jął zawierać kontrakty z militarno-szpiegowskim ''Palantirem'' na systemy gromadzenia danych, korzystając przy tym obficie z baz ''Amazona'' Bezosa. W ogóle tzw. ''prawicowy populizm'' posłużył jeno amerykańskim elitom władzy do radykalnego przeformułowania własnej polityki, podobnie jak w swoim czasie lewacka ''kontrkultura'', zaś Red MAGA stała się na naszych oczach Dark MAGA, przybierając mroczniejsze barwy ochronne właściwe epoce ołowiu i żelaza, jaka sądzę nadciąga [ acz dałbym wiele za to, by nie mieć tu racji ]. Paradoksalnie owa sytuacja zapaści wszelkich mocarstw sprzyja ich agresji wojennej, bo dyktuje ją poczucie własnego zagrożenia - niechby urojonego jak w przypadku Rosji - jest objawem słabości a nie siły. Kamil Galijew, Tatar jaki zasłynął tłumaczeniem na TT/X ludziom Zachodu specyfiki rosyjsko-ukraińskiego konfliktu, niedawno stwierdził na pewnym ''sinoznawczym'' forum, że może nawet i uznałby w Chinach ''wschodzące mocarstwo'', gdyby nie jeden drobny szczegół: one wymierają i to w tempie szybszym niż ''upadły Okcydent''. Dotąd zaś imperialnej ekspansji towarzyszyła zazwyczaj eksplozja demograficzna, gwałtowny rozrost miast i kolonizatorski zapał, czego relikty możemy jeszcze obserwować w okupowanej przez Żydów Palestynie, ich groteskowych zmaganiach o byle spłachetek zwykle jałowej ziemi. Tymczasem wedle Galijewa przyjdzie nam mierzyć się z kurczącym ilościowo, a nade wszystko starzejącym mocno światem, jakiego nie poratują mnożące się i to wykładniczo rzesze czarnych Afrykanów [ nie będę tłumaczył dlaczego, bo nawet ja w swej mniszej celi na końcu internetu zmuszony jestem czasem gryźć się w język ]. Bredzenie stąd o ''nowej Jałcie'' i rzekomym ''koncercie mocarstw'' a choćby i nieeuropejskich, stanowi w obecnych realiach symptom postępującego bezmózgowia, cerebralnej agonii - przeto: jak stoi w tytule!